Forum www.teamtwilight.fora.pl Strona Główna
Autor Wiadomość
<    FF, czyli radosna twórczość własna   ~   Dwa Oblicza [NZ] - cz. 2 (28.10.09) Zbetowany
esterwafel
PostWysłany: Śro 23:05, 21 Paź 2009 
Nomad

Dołączył: 20 Paź 2009
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4


Chciałam podzielić się swoją twórczością.
Moje opowiadanie nie jest związane z Sagą. Jedynie pod względem tematycznym. Nie występują w nim postacie z książki, ale uzyskałam zgodę od moderatora na umieszczenie go na FF.
Mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Czekam na komentarze.
Autorka

Beta: Alicei


„Nauczyłem się kochać tajemniczość.
Ona jedna chyba może życie nasze uczynić
niezwykłym i cudownym.
Najpowszedniejsza rzecz zyskuje urok,
gdy się ją zachowuje w tajemnicy.”
/Oscar Wilde/


Prolog

Dzieciństwo jest dziwnym okresem. Życie jest takie proste i logiczne. W tak wiele rzeczy się wierzy, tak wiele kłamstw przyjmuje się jako prawdę, tak wiele można dostrzec...

Jako dzieci jesteśmy zawsze zafascynowani opowiadaniami rodziców, dziadków i nauczycieli. Zmyślają przeróżne historie dotyczące świata, tylko po to, by ujrzeć w dziecięcych oczach fascynację i podziw. A dziecko ufa. Wyobraża sobie najdziwniejsze postacie. Boi się potwora, wynurzającego się spod łóżka lub z szafy. Śpi przy zapalonej lampce nocnej, by przypadkiem jakiś smok nie zakradł się w nocy do pokoju.
I chociaż lubi słuchać takich bajek, to gdzieś podświadomie się boi.

Ja czułam taki strach. Patrzyłam, jak dwie wymyślone przez ludzi postacie walczyły ze sobą. Zapewne nikt by mi nie uwierzył, gdybym opowiedziała, co pojawiało się przed moimi oczami. Sama prawie w to nie wierzyłam.

Byłam zagubiona. Dwie bestie biły się, a ja marzyłam, żeby to wszystko się skończyło. Co ja robiłam w tym dziwnym świecie? Dlaczego trafiło na mnie? Czy naprawdę moje życie nie mogło być... zwyczajne?

Z drugiej strony nie żałowałam, bo poznałam najlepszego faceta na świecie, ale należał on do tej równoległej rzeczywistości, która potrafiła zaskakiwać. I to właśnie wywoływało we mnie ten dziecięcy strach.

Nie bałam się o siebie, że coś mi zrobią. Bałam się, że to on ucierpi.

A ten strach napędzał mnie do podjęcia jakiś środków. Chciałam go uratować. I to jak najszybciej, zanim jej furia wygra. Nie miałam jednak zbyt wiele czasu na przemyślenia. Musiałam być równie szybka jak oni.

----//\\----

Rozdział 1. "Wybawca"

Nareszcie wróciłam do domu. Te dwa miesiące we Włoszech zupełnie mnie wykończyły. Żar słońca, o mały włos nie poparzył mojej skóry na całym ciele. Musiałam zapomnieć o koszulkach z krótkimi rękawami i siedzieć w długich spodniach lub w cieniu parasoli. To nie moja wina, że jestem bardzo wrażliwa na słońce. Nawet gdybym bardzo chciała, nie byłam w stanie się opalić. Moja skóra nie chciała nigdy produkować melaniny. A wszystko przez uwarunkowania genetyczne moich rodziców.

I tak najlepiej czułam się w domku. A konkretnie w pokoju, przed komputerem. Nie, żebym była jakimś maniakiem, ale lubiłam pracować nad nowymi zdjęciami. Chyba jedynym plusem wyprawy do Włoch, była udana sesja zdjęciowa. W swoim posiadaniu miałam teraz zdjęcia zabytków, placów i społeczności włoskich miast. Interesujące ujęcia do mojego portfolio.

Musiałam dokończyć jego kompletowanie, dlatego resztę zdjęć planowałam zrobić w Port Angeles. Mieszkałam na jego obrzeżach, niedaleko Parku Narodowego Olymphic. Okolica była piękna. Lasy, jeziora i mnóstwo ciekawych obiektów. Nad ocean czy zatokę miałam rzut kamieniem. Wystarczyło znaleźć trochę czasu. Chciałam zająć się tym następnego dnia po przylocie, jednak byłam trochę zmęczona tą całą podróżą.
- Sam! - No tak, nie dawali mi ani chwili spokoju - Zejdź na kolację.

Jedzenie. Przemyślałam to i stwierdziłam, że jestem głodna. Jedynym jedzeniem, które ostatnio włożyłam do ust, były krakersy z samolotu. Podczas lotu nie miałam jakoś na nic ochoty. Pewnie i dobrze. Ciekawe, jakby się to skończyło, gdyby samolot wpadł w turbulencje...

Zeszłam do jadalni. Na dole cała rodzina siedziała przy stole - czekali tylko na mnie. Rodzinne kolacje były rytuałem w moim domu od zawsze i nikt nie miał zamiaru tego zmienić. Nie umiałam określić, jaki dokładnie stosunek miałam do wspólnych posiłków. To był właściwie jedyny czas, jaki spędzaliśmy wszyscy razem.

Do tego przyszła Nicki, dziewczyna mojego brata. Spojrzeli na mnie podejrzliwie, odpowiedziałam tym samym. Trzymał ją za kolano. Kenny był tak dumny, że znowu do siebie wrócili. Tyle razy zrywali, że traciłam rachubę. Ale od jakiegoś czasu było między nimi naprawdę dobrze, a we Włoszech, o dziwo, mój braciszek za bardzo nie flirtował. A widziałam, jak te dziewczyny o śniadych cerach patrzą na jego blond czuprynę. We Włoszech to rzadkość. Zresztą, ja też byłam tam niezwykła.

- Jak państwu minęła podróż? - Nicki starała się być miła dla rodziców.

Musiała się im w końcu jakoś podlizać. Nie miałam jej tego za złe, nawet ją lubiłam. Kiedy nie kłóciła się z moim bratem była nawet w porządku.

- Jak miło, że pytasz! - Przewróciłam oczami, słysząc słodką odpowiedź mamy.

Wciąż miała nadzieję, że Kenny ożeni się z Nicki. "Najważniejszy cel, to dobrze wydać swoje dzieci!", powtarzała babcia. A rodzina Nicki była bogata. Bogatsza od nas. Mieli dużą firmę odzieżową i projektowali całe kolekcje do swoich firmowych sklepów. Moja mama dostarczała im kosmetyków dla modelek, a oni udostępniali twarze do naszych katalogów. Mówię "naszych", bo ja też byłam częścią planu rodziców.

- Oczywiście, że podróż była rewelacyjna. Jak dobrze, że we Włoszech mamy drugą filię naszej firmy. Mogłam stamtąd kontrolować wszystkie inwestycje. A do tego to słońce, ciepłe plaże. Cóż więcej chcieć... - Rozmarzyła się mama.

Ach, te uroki życia pełnego przepychu! Tak. Myślałam o tym z ironią. Nigdy nie lubiłam się pokazywać na, tak zwanych, "salonach", co reszta mojej rodziny uwielbiała. Kenny świecił zębami na lewo i prawo. Nie dziwię mu się, bo przecież wyglądał jak z żurnala. Cindy, chociaż miała dopiero piętnaście lat, znała się o wiele lepiej ode mnie na obowiązującej modzie i najnowszych trendach w każdej dziedzinie życia. Studiowała wszystkie najnowsze wydania magazynów o modzie. Mama uwielbiała organizować nudne bankiety na rzecz biednych dzieci z Afryki, co przy okazji promowało "naszą" firmę. A tata zajmował się inwestowaniem pieniędzy w jakieś nowe projekty i przedsięwzięcia na rynku oraz giełdzie.

W takim razie... co ze mną? Byłam zupełnie inna. Lubiłam mieć pieniądze, iść na zakupy i wyjeżdżać gdzieś w nowe miejsca, ale lepiej czułam się w domu, kiedy mogłam rozmyślać i projektować. A co projektowałam? Tapety na pulpit komputera. Śmieszne, prawda? Wolałam zajmować się grafiką komputerową niż modą i kosmetykami. To nie znaczy, że nie byłam na czasie. Pomagała mi mama i Cindy. Doradzały na wspólnych zakupach. To wszystko. Nie chciałam mieć z tym więcej wspólnego.

Wreszcie, gdy mama skończyła swój wykład, włączył się tata: zaczął omawiać najnowsze pomysły inwestycyjne na ten sezon giełdowy. Stwierdził, że musi jeszcze tego wieczoru zadzwonić do prawnika oraz doradców finansowych firmy. Znowu przewróciłam oczami i zaczęłam grzebać w sałatce, wyciągając z niej groszek i odkładając go na brzeg talerza. Byłam znudzona tą monotonią.

Za tydzień zaczynała się szkoła. Najzwyklejsza szkoła średnia, a nie żadna prywatna, do której chodził Kenny i niedługo, zapewne, Cindy. Musiałam przekonać rodziców, że był to dobry pomysł. Marudzili, że jako ich córka powinnam uczęszczać do renomowanej szkoły. Ale ja byłam uparta. Powiedziałam im, że chcę żyć normalnie.
A jakie oczy zrobili... Szkoda gadać. Wyjaśniłam, że będę się dobrze czuć wśród zwyczajnych uczniów. Przecież sama byłam zwyczajnym człowiekiem.

- Zjedz jeszcze trochę. - Z zamyślenia wyrwał mnie głos mamy i jej ciepła dłoń na moim ramieniu.

Spojrzałam na nią z zaciekawieniem, a ona zrobiłam zmartwioną minę.

- Tak mało zjadłaś... - Miała lazurowe oczy, tak jak ja.

To była jedna z niewielu cech, które odziedziczyłam po rodzicach. Uśmiechnęłam się z przymusu i wzięłam do ust porcję makaronu. Zaczęłam przeżuwać, patrząc na nią. Cindy uniosła jedną brew, patrząc na mnie z pogardą. W kogo moja siostra się wdała? Nie miałam pojęcia. Wszystko przez tę szkołę dla dobrych panien. Maskara.

- Jestem zmęczona. - Wstałam od stołu z głupią wymówką i, oczywiście, przykułam uwagę całej rodziny, łącznie z Nicki. - Idę odpocząć.

- Pewnie podróż cię wykończyła. - Mama zawsze była taka opiekuńcza.

Przytaknęłam i przysunęłam krzesło do blatu.

Chciałam być po prostu sama. Miałam jeszcze trochę pracy na komputerze.

- Dobranoc. - Obdarzyłam wszystkich uśmiechem.
Chociaż tak bardzo się od nich różniłam, to kochałam ich całym sercem. Byli.
w końcu, moją rodziną.

- Do zobaczenia, Nicki! - Zwróciłam się do mojej przyszłej bratowej.

Kiedy weszłam do pokoju, od razu wskoczyłam na łóżko, kładąc się na chłodnej pościeli. Było mi jakoś dziwnie ciepło... Musiałam się odprężyć i odświeżyć umysł.
A czy jest coś lepszego na odprężenie, niż prysznic? Przyjemny, gorący prysznic... Było mi gorąco, ale nie do tego stopnia, żeby polewać się letnią, czy też zimną wodą. Jeszcze doszłoby do wychłodzenia organizmu i musiałabym, na własne życzenie, jechać do szpitala! Unikałam tego jak tylko mogłam. Na szczęście, miałam bardzo odporny organizm, więc omijanie lekarzy przychodziło mi z niezwykłą łatwością.

Chwyciłam spodnie dresowe i T-shirt, następnie udałam się do mojej własnej łazienki. Nasz dom był na tyle duży, by każdy miał swój pokój i oddzielną łazienkę. Było to bardzo komfortowe. Nie musiałam sprzątać brudów po bracie. A kiedy chciałam się zrelaksować, mogłam zrobić to, w każdej chwili.

Weszłam pod strumień gorącej wody i od razu poczułam, jak każdy nerw, mięsień i komórka mojego ciała, relaksują się. O to chodziło. Tak. Czułam wolność. Umyłam włosy, namydliłam całe ciało, a potem poczułam, że woda wszystko ze mnie zmywa. Stres, brud, napięcie. Tak. Swoboda.

Przebrałam się w luźne ubrania, rozczesałam włosy i pozwoliłam, by mokre, opadły mi na plecy. Spojrzałam na siebie w lustrze. Ujrzałam zwykłą osiemnastolatkę. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to moje płomiennorude loki i lazurowe oczy. Twarz miałam brzoskwiniową, usianą piegami na nosie i policzkach. Widoczne były też pełne zaróżowione usta i zgrabny nos. Musiałam przyznać, że przyzwyczaiłam się do siebie. Akceptowałam taki stan rzeczy, bo i tak nie mogłam zmienić w sobie wszystkiego.

Poszłam do pokoju i podłączyłam aparat do komputera. Wrzuciłam na twardy dysk wszystkie zdjęcia, które zrobiłam w trakcie wakacji i zaczęłam je dokładnie analizować. Krok po kroku.

Kiedy zajmowałam się ulubionymi rzeczami, czas leciał mi naprawdę szybko. To niezwykłe, jak mało miałam go do dyspozycji. Im byłam starsza, tym czas stawał się coraz krótszy. Chyba nie tylko ja to czułam. Spojrzałam na zegarek, stojący na półce nad biurkiem i przeraziłam się: była trzecia nad ranem, a ja nie przerobiłam nawet połowy zdjęć! Postanowiłam się położyć i przespać chociaż kilka godzin.


Słonce świeciło mi prosto w twarz. No tak, zapomniałam wieczorem zaciągnąć zasłon. Każdy, kto chciał, mógł zajrzeć do mojego pokoju przez okno. Dobrze, że mieścił się on na pierwszym piętrze. Nie lubiłam gapiów.

Była dziesiąta, czyli wcale nie aż tak późno, jak mi się wydawało. Niby się wyspałam, ale na kawę wciąż miałam ochotę. Zwłaszcza z ekspresu. Czekało mnie tego dnia jeszcze sporo pracy, więc musiałam się porządnie ocucić.

W kuchni nikogo nie było. Kenny miał zająć się swoim samochodem, starym Pick-upem. Podobno mu nawalał przed naszym wyjazdem. Miałam nadzieję, że go naprawi. Nie chciałam, żeby jeździł ze mną. Zawsze tak było: kiedy jego samochód nawalał, ja musiałam się poświęcać i wszędzie go wozić. Jakbym była szoferem.

Cindy poszła na lekcje baletu. Potrafiła godzinami siedzieć w studiu i ćwiczyć nowy układ. Taniec klasyczny był jej pasją. Ciągle miała nadzieję, że kiedyś będzie pracowała w teatrze. Nadawała się do tego.

Otworzyłam lodówkę i wyjęłam mleko, oczywiście, z jak najmniejszą zawartością tłuszczu. Mam bzika na puncie tłuszczu. Nie wiem,
dlaczego. Jakoś samo przyszło. Przebywając w towarzystwie modelek i mojej mamy można było nabawić się różnego rodzaju uprzedzeń do normalnego jedzenia. Ale do fast foodów nie miałam awersji.

Chwyciłam paczkę płatków muesli i wsypałam je do miski. Zalałam mlekiem i wstawiłam na minutę do mikrofalówki. Najszybsze śniadanie świata. No, jeszcze moja ukochana kawa z ekspresu. Nasypałam kawy, podstawiłam dużą szklankę i włączyłam. Płatki były gotowe. Na blacie kuchennym leżała najnowsza gazeta. Przejrzałam ją, pożerając śniadanie. Jak zwykle, nic ciekawego i godnego uwagi. Zwinęłam ją więc i odłożyłam na miejsce.

Aromat kawy wypełnił kuchnię. Przymknęłam oczy, by się nim napawać. Dodałam mleka i trochę cukru, a potem pociągnęłam łyk. Czułam, jak przebudzenie płynące ze strony ust przechodzi każdy skrawek mojego ciała. Ten niepowtarzalny smak połechtał moje podniebienie i przeszedł przez przełyk, aż do żołądka. Fala ciepła przeszyła mnie od wewnątrz. Moje oczy otworzyły się na dobre i mogłam zaplanować cały dzień.

Oparłam się o blat szafek kuchennych i popatrzyłam przez okno. Zapowiadał się słoneczny dzień. Mogłam więc pochodzić spokojnie po okolicy i zrobić kilka zdjęć. Mój dom otoczony bym gęstym lasem. Pewnie dlatego, że mieszkaliśmy na obrzeżach Parku Narodowego Olympic. Odkąd tu zamieszkaliśmy nie miałam okazji, aby wybrać się do lasu. A podejrzewam, że udałoby mi się zrobić przynajmniej kilka dobrych zdjęć. To był dobry pomysł. W każdym razie, tak mi się wydawało.

Postanowiłam obchód terenu wokół domu. Nie wiedziałam tylko, jak mam się ubrać. Czy adidasy nie przemokną, a może powinnam założyć buty do wędrówek po górach? Spodnie, najlepiej jeansy, bo najwygodniej i jakąś bluzkę. Założyłam jeszcze wiatrówkę, tak zapobiegawczo. Włosy rozczesałam dokładnie. Jedynym plusem posiadania loków, było to, iż nie musiałam się z nimi za bardzo męczyć. Zero układania. Wystarczyła pianka i grzebień.

Wzięłam aparat z biurka i zawiesiłam go na szyi. Portfel, tak na wszelki wypadek, schowałam do kieszeni, a do drugiej wsadziłam telefon. Wątpiłam, że na terenie lasu będzie zasięg, ale byłam już przyzwyczajona do komórki w kieszeni. Musiałam mieć ją przy sobie.

Zamknęłam drzwi i udałam się do garażu. Chciałam zobaczyć, jak Kenny radzi sobie ze swoim gratem. Czemu go jeszcze nie wymienił? Chyba miał do niego sentyment. Jego Pick-Up nie był najnowszy i często mu nawalał. Mój brat leżał pod nim na deskorolce i grzebał w podwoziu. Naprawdę, nie miał nic lepszego do roboty?

- Idę się przejść. - Odezwałam się, stając obok jego samochodu.

Zauważyłam kilka śladów rdzy na jego karoserii. Autko powoli się rozpadało.

- Gdzie? - Spod samochodu wydobył się głos.

Nawet nie raczył na mnie spojrzeć. No tak. Samochód jest o wiele ważniejszy od siostry. Typowe.
- Po lesie. - Odparłam.

Pewnie pomyśli sobie, że znowu stuknęło mi coś pod kopułką.

Zawsze miał mnie za wariatkę. Ale mogłam na niego liczyć. Wstawiał się za mną u rodziców. Czasem cieszyłam się, że mam starszego brata.

- Tylko się nie zgub! - To wszystko? Żadnych ostrzeżeń? Zakazów?

- Ok. - Miałam nadzieję, że mi się uda.

Zresztą, nie chciałam oddalać się zbytnio od domu. To miała być moja pierwsza wyprawa do lasu, ale nie ostatnia. Coś mi mówiło, że bardzo mi się tam spodoba.

Zostawiłam go z jego rupieciem i przeszłam wzdłuż podjazdu. Za płotem było tak... inaczej. Natura. Idealny kontrast z nowoczesnym zabudowaniem mojego domu. Musiałam to uwiecznić. Kontrasty były moją specjalnością. Już sama w sobie byłam kontrastem w stosunku, do mojej rodziny. Mój wygląd mówił sam za siebie.

Ruszyłam żwawym krokiem do przodu. Robiłam po drodze zdjęcia, żeby, w razie potrzeby, mieć mapę drogi powrotnej. Karta pamięci w aparacie była pusta, więc na pewno zmieściłoby się na niej tysiąc zdjęć dobrej jakości.

Las był wilgotny. Idealnie odzwierciedlał klimat Stanu Waszyngton. Częste opady, wiatr i ogólnie panująca wilgoć, ale wolałam to, niż palące słońce. Miałam dość włoskiego upału. Dwa miesiące zupełnie mi wystarczyły. Teraz upajałam się kropelkami wody uderzającymi o moją twarz. Przymknęłam oczy i wsłuchałam się w dźwięki natury. Wiatr huczący pomiędzy liśćmi różnych gatunków drzew. Im dalej wchodziłam, tym robiło się ciemniej. Dostrzegłam, że promienie słońca tylko w niektórych miejscach przebijały przez gęste korony. Smugi światła nadawały temu miejscu jeszcze mroczniejszego klimatu. Tajemnicy. Mogłam określić to tylko w ten sposób. Inne słowo nie byłoby trafne.

Wydawało się, że las coś skrywa. I miałam okazję, żeby to zbadać. Możliwe, że to jedynie moje urojenia, ale im dalej szłam, tym moje przekonanie było większe.

Utrwalałam każdy szczegół. Krople na liściach. Mrówki pracujące przy mrowisku. Przewalone konary drzew. Ptaki buszujące w najwyższych partiach lasu. Wiewiórki zbierające orzechy. Nawet węża spotkałam. Mój zachwyt był ogromny. Natura była tak piękna i niezwykła, kiedy człowiek nie próbował jej "poprawić".

Największy zachwyt wzbudził we mnie widok stada saren na polanie. Były oświetlone promieniami słońca. Ich delikatna skóra idealnie opinała mięśnie i kości. To była pora obiadowa, ja też zrobiłam się trochę głodna. Szkoda, że nic nie zabrałam ze sobą. Podeszłam bliżej, aby przyjrzeć się tym zwierzętom jak najlepiej. Dobrze, że mój aparat nie robił zbyt dużo hałasu. Dzięki temu utrwaliłam tę scenę
i mogłam ją dodać do portfolio. Miała być ozdobą mojej kolekcji. Najbardziej podobał mi się jeleń, który cały czas czuwał i uważnie się rozglądał.

Nagle samiec ruszył, a za nim reszta stada. Miałam wrażenie, że coś je spłoszyło. Tylko co? Niczego nie widziałam. Wyszłam z zarośli i stanęłam na samym środku polany. Rozejrzałam się dookoła, ale nie dostrzegałam nic niepokojącego. Wzruszyłam ramionami i zrobiłam kilka zdjęć kwiatom. Nachyliłam się nad niezapominajkami i chłonęłam ich aromat. Był niezwykle delikatny i świeży. Mogłabym zatracić się w nim na zawsze. Zamknęłam oczy i zaczęłam marzyć. Nie trwało to jednak zbyt długo.

Usłyszałam ciężkie stąpanie i szelest wśród krzaków. Otworzyłam oczy i popatrzyłam skąd dobiegał dźwięk. Wyprostowałam się, zacisnęłam pięści. Teraz uświadomiłam sobie, co wystraszyło stado saren. Z zarośli wynurzył się ogromny niedźwiedź grizzly. Patrzył na mnie wielkimi, czarnymi oczami. Był piękny. Miał około trzy metry wysokości, gdy stanął na dwóch łapach. Nie chciałam wiedzieć, co oznacza ta figura. Oglądałam kiedyś film dokumentalny o tym gatunku, ale nie mogłam sobie za nic przypomnieć żadnych informacji. Wiedziałam jednak, że ta chwila będzie niezapomniana. Miałam okazję widzieć to wielkie zwierzę na żywo, a nie jedynie w zoo, za kratkami.

Ale co ja wyprawiałam? Zachwycałam się tym ogromnym misiem, który patrzył na mnie z zainteresowaniem, lekko przekrzywiając łeb w prawą stronę. Próbowałam sobie przypomnieć, jak szybko one biegają. Jednak mój instynkt samozachowawczy nie do końca wygasł. Powinnam była jak najszybciej uciekać, a nie stać i gapić się na tego drapieżnika. Chwyciłam aparat w ręce i zrobiłam mu zdjęcie. Lampa błyskowa oślepiła go, wydał głośny ryk, stając z powrotem na czterech łapach, a ja zaczęłam uciekać.

Biegłam najszybciej, jak mogłam. Słyszałam moje stopy uderzające o podłoże i coraz bardziej przyśpieszający oddech. Serce biło mi jak oszalałe. Niedźwiedź miał, zapewne, idealny węch, więc i tak by mnie wytropił, jeśli o to mu chodziło. Jedynym wyjściem było dotarcie do jakiegoś zbiornika wodnego i zanurzenie się w nim. Wiedziałam, że niedaleko płynęła rzeka, ale biegnąc straciłam zupełnie orientację w terenie.
Przeklęty niedźwiedź.

Pewnie, gdybym miała dokąd biec, biegłabym dalej, ale las się przerzedził, a grunt... skończył. Znalazłam się nad przepaścią. Kilka metrów pode mną płynęła rzeka, o której wcześniej myślałam. Wybrałam jednak dobry kierunek. Ale odechciało mi się skakać. Po pierwsze, nie miałam zamiaru roztrzaskać się na półkach skalnych. Nie bawiła mnie perspektywa takiej śmierci. Po drugie, woda w rzece była, zapewne, lodowata. Aż przeszły mnie ciarki na samą myśl, o możliwości zetknięcia się z jej zimnem. Po trzecie, nie mogłam pozwolić, żeby mój kochany aparat zamókł. Nie po to robiłam tyle zdjęć, by teraz wszystko poszło na marne. Stałam więc i patrzyłam w dół. Myślałam jakie mam jeszcze wyjście. Może nie potrzebnie robiłam miśkowi zdjęcie? Pewnie dlatego się wściekł? Możliwe, że on nie miał nawet zamiaru mnie zaatakować, a lampa błyskowa go do tego sprowokowała?

Był coraz bliżej, a ja nie miałam żadnego pomysłu. Nadal oddychałam szybko, byłam zmęczona. Do tego doszedl strach, który przepełniał mnie z każdą chwilą jeszcze mocniej. Odwróciłam się w stronę lasu. Niedźwiedź znowu się zatrzymał i patrzył na mnie z zainteresowaniem. Byłam ciekawa, jakie zwierzę mu przypominam. Może wiewiórkę? Ale chyba jakąś zmutowaną. Nie wiem, co jeszcze wchodziłoby w grę.

Ciekawe, jak to jest być rozszarpywanym przez leśnego mordercę? Zmrużyłam oczy, bo ta wizja nie napawała mnie zbytnim optymizmem. A on cały czas nie atakował. Mógłby się pośpieszyć. Możliwe też, że to tylko mnie ten czas tak strasznie się wlekł.

Myślałam o rodzicach. O ich nadziejach, które ze mną wiązali. O tym, że będą się martwić, szukając mnie. Nie odnajdą ciała. Może jedynie mój aparat i kawałek ubrania. Wyobrażałam sobie minę mamy. Cała zapłakana trzymałaby w rękach jedną z moich pluszowych zabawek. Chyba tego pluszowego niedźwiadka. Nie wiedziałaby, że to właśnie pierwowzór tej maskotki zmasakrował jej córkę. A tata? Obejmowałby ją i przepraszał, że nie miał dla mnie wystarczająco dużo czasu. Kenny poszedłby grać w kosza, by nie myśleć. Wspominałby nasze wspólne mecze. Jeden na jednego. Cindy dorwałaby się do moich ciuchów i kosmetyków. A ubierając się w jedną z moich sukienek zaczęłaby płakać. Zastanawiałam się, co powiedziałaby Sara. Byłam jej jedyną przyjaciółką. Snułaby się po szkole samotnie, może czasem z Thomasem.

Myślałam o moich najbliższych. Byłam gotowa na śmierć. Szkoda, że nie zdążyłam napisać testamentu. Złożyłam dłonie w pięści. Ramiona przylgnęły do mojego ciała. Po prostu się poddałam. Nie widziałam innego wyjścia.

Kiedy straciłam już nadzieję, zdarzył się cud. Nagle zza pobliskich krzaków wyskoczył wilk. Stanął między mną a niedźwiedziem. Mój wybawca, o ile tak mogłam go nazwać, obnażył zęby i zaczął warczeć. Najeżył futro. Uszy, które najpierw stały pionowo, opadły na tył głowy. Był gotowy do skoku na miśka. Cóż za pieszczotliwe określenie dla zwierzaka, który pragnął mnie zjeść na obiad!

Było to chyba mój szczęśliwy dzień. Zobaczyłam na żywo wiele dziko żyjących zwierząt. Ale najbardziej spodobał mi się wilk. Wydawał mi się nienaturalnie duży. Pewnie, gdyby stanął koło mnie, jego głowa sięgałaby mi do ramienia. Nie wiem, jakiej wielkości są wilki, ale raczej nie są większe od labradorów. Pomimo swoich rozmiarów i tak nie miał szans z półtonowym niedźwiedziem.

Teraz wielki drapieżnik patrzył na mojego obrońcę. I muszę przyznać, że wyglądał na przerażonego. Zdziwiło mnie to trochę. Możliwe, że w przyrodzie, a zwłaszcza w tym lesie, obowiązywała jakaś dziwna hierarchia, której człowiek nie był w stanie zrozumieć. Tak więc po chwili warczenia i mruczenia na siebie, misiek opadł z powrotem na cztery łapy i wycofał się. Byłam tak zbita z tropu, że nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy nadal drżeć ze strachu.

Wilk odwrócił się w moją stronę i popatrzył na mnie czarnymi, jak węgiel, oczami. Te oczy były tak inteligentne, że aż niewiarygodne, że posiadało je zwierzę. Błyszczały. Zastanawiałam się, czy ich walka nie była przypadkiem sprzeczką o przekąskę, którą byłam ja. Ale ten wilk wystawił zabawnie język, tak jakby był zmęczony i pomachał ogonem. Uśmiechał się do mnie. Może byłam zbyt przemęczona wrażeniami, ale takie było moje wrażenie.

Rozluźniłam się i westchnęłam głęboko. Chyba mogłam zaufać temu cudownemu zwierzakowi? Zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Zwłaszcza błyszcząca czarna sierść i bystre oczy. Czarne węgielki były naprawdę zbyt mądre, jak na oczy wilka. Mogłam się mylić, ale on był istotą rozumną.

Zrobiłam kilka kroków w jego kierunku i wyciągnęłam rękę przed siebie, żeby móc go dotknąć. Chciałam sprawdzić fakturę jego sierści. Patrzył na mnie chwilę, ale też się zbliżył. Zrobił dwa susy i już był obok mnie. Nie myliłam się, faktycznie, sięgał mi do ramion. Usiadł przede mną i czekał, aż go pogłaszczę. Chciałam spełnić każde jego życzenie. Nie dlatego, że mnie uratował, ale dlatego, że mnie zachwycał. Miał miękkie i przyjemne w dotyku futerko. Takie gęste i lśniące. Promienie słońca ukazywały ślady różnokolorowych plam sierści. Nie był czarny, ale miał koloru brązu, miedzi, szarości i odrobiny czarnego. Wszystkie odcienie tworzyły jedną niezwykłą barwę. Najbardziej wyróżniał się jasno szary pas wokół jego szyi. Wyglądał jak jakieś medal, który był nagrodą.

Czułam się dziwnie, dotykając go. Tak ,jak nigdy dotąd. Przepełniała mnie radość, że żyję. Ale nie tylko. Cieszyłam się, że spotkałam tego wilka. Nagły przypływ miłości przepełnił moje serce.

Miał umięśnione, zgrabne łapy, białe zęby lśniły w przyjaznym uśmiechu, a sierść pachniała lasem. Kiedy swoją dłonią dotknęłam jego pyska, wilk wydał z siebie przyjemne mruczenie. Zmrużył oczy, jakby sprawiało mu to przyjemność. Możliwe, że jako dzikie zwierzę, nigdy tego nie doświadczył i dlatego nowe doznanie było przyjemne. Potem zaszczekał.

- Czego chcesz? - Zapytałam.

Byłam, jak zwykle, dziwna. Mówiłam do zwierzęcia, ale nic mnie to nie obchodziło. Mogłam się założyć, że ten wilk mnie doskonale rozumiał. Pewnie lepiej niż nie jeden człowiek. Chwycił zębami moją kurtkę i delikatnie pociągnął do siebie.

- Mam za tobą iść? - Wydawało mi się, że właśnie o to mu chodziło. Znowu zaszczekał i odwrócił się. Poszedł przed siebie, ja za nim.

Ciekawiło mnie to, czy znajdzie mój trop. Przecież kawałek biegłam, nie bacząc, w którym kierunku. Ale jako wilk miał pewnie o wiele lepszy węch ode mnie, więc nie powinnam się tym przejmować. Opuścił głowę i szukał tropu. Znajdując go, przyśpieszył kroku. Czy mogłam mu zaufać? Mógł mnie prowadzić przecież do jakiejś pułapki. Wilki nie wędrują samotnie. Niedaleko mogła krążyć jego wataha,
a wtedy byłabym już załatwiona na cacy.

Ale po jakimś czasie zaczynałam poznawać trasę mojej wycieczki i nim się spostrzegłam, byłam już pod domem. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Wilk stanął niedaleko ogrodzenia i odwrócił się do mnie. Znowu się uśmiechał. Był taki ludzki. Chciałam go jeszcze raz pogłaskać, ale odsunął się. Usłyszał gwizdanie mojego brata, który najwidoczniej jeszcze grzebał przy samochodzie. Mój wybawca popatrzył na mnie przez moment, a potem zniknął w lesie.

Serce mi się krajało. Patrzyłam za nim, mając nadzieję, że wróci, ale to było głupie. Był wilkiem, a nie psem Lassie, jak z tego filmu. Był wolny i mógł robić, co tylko chciał. Świat należał do niego. Nie wiedziałam natomiast, czy jeszcze kiedyś go zobaczę. On mnie zauroczył. Pierwszy raz, odkąd Charlie mnie zostawił, miałam wrażenie, że mogę kogoś pokochać. Mogłam powiedzieć, że zakochałam się w wilku i, choć to śmieszne, tak właśnie się czułam.

Weszłam do domu bardzo powoli. Analizowałam wszystko, co się wydarzyło. Poszłam do swojego pokoju i podłączyłam aparat do komputera. Zmieniłam ciuchy na bardziej "domowe". Zdjęcia wyszły rewelacyjne, nawet nie myślałam, że tak dobrze. Żałowałam, że nie sfotografowałam tego wilka. Nie wiedziałam, czy mogę. Bałam się, że go wystraszę, a nie chciałam stracić ani jednej chwili z nim.

- Sam - do mojego pokoju weszła Cindy - kolacja jest. - powiedziała sztywno i zniknęła.

Nigdy nie miałam z nią dobrego kontaktu. Nawet nie wiedziałam, dlaczego. Moja siostra była indywidualistką, większą, niż ja. Miała swój własny świat. Musiałam przerwać moje ulubione zajęcie i iść zjeść kolację z moja zakręconą rodzinką.

Scena wyglądała podobnie jak dzień wcześniej, brakowało tylko Nicki. Zdziwiłam się lekko, bo myślałam, że po naszym powrocie, będzie spędzała z Kennym o wiele więcej czasu.

- Jak ci minął dzień, Sam? - Mama uśmiechnęła się do mnie.

Pewnie mój brat powiedział jej, że byłam na spacerze. Była ciekawa. Musiałam dokładnie zastanowić się, czy mogę im o wszystkim powiedzieć. Czy nie sprowadziłoby to kłopotów na wilka? Rodzice mogliby wpaść w panikę i chcieć się wyprowadzić. Jeśli chciałam jeszcze zobaczyć mojego wybawcę, nie mogłam im na to pozwolić.

- Dobrze, zrobiłam sporo zdjęć do portfolio. - Odparłam z uśmiechem.

Nie kłamałam. Pominęłam tylko kilka szczegółów, mrożących krew w żyłach.

- Widziałam stado saren na polanie i kilka innych zwierząt. Nie miałam pojęcia, że mieszkamy w takiej pięknej okolicy. Żałuję, że nie wybrałam się wcześniej na taki spacer. - Cała rodzina na mnie patrzyła pytająco.

Jakby mnie nigdy nie widzieli. Uśmiechałam się jak idiotka. Jak zakochana. Chyba nawet byłam. W wilku. Ten szczegół też musiałam pominąć.

- Cieszę się. - mama uśmiechnęła się sztucznie.

Wolałaby, żebym jej pomagała w firmie, a nie szwendała się po lesie, robiąc zdjęcia. Ale ona nie mogła tego zrozumieć. Całe życie dziadkowie obchodzili się z nią jak z jajkiem, teraz ona miała zamiar zrobić to samo ze mną i moim rodzeństwem. Cindy była wygodna i jej zupełnie to nie przeszkadzało, a Kenny nie zwracał uwagi na komentarze matki. Miał swoje życie, w końcu był już dorosły i mógł robić, co chciał. Ja niby też, tylko cały szkopuł polegał na tym, że ja byłam dziewczyną, a mój brat nie. Jemu było wolno na więcej rzeczy, niż mnie.

- Naprawdę było fajnie... - Wydusiłam z siebie.

Cindy prychnęła pod nosem. Zmroziłam ją spojrzeniem. Za dużo sobie pozwalała, smarkula. Zaczynała zmieniać się powoli w Barbie. I tak nie widziała już nic, poza czubkiem swojego nosa. Denerwowała mnie coraz bardziej.

To było wszystko, co powiedziałam tego wieczora. Resztę kolacji przegadała mama. Opowiadała o jakimś nowym inwestorze z Francji. Zachwycała się jego manierami i spostrzeżeniami. Zupełnie, jak jakaś nastolatka swoim idolem. Chciało mi się z niej śmiać. Kenny też się powstrzymywał.

Wpałaszowałam rybę po grecku i poszłam do siebie. Byłam zmęczona. Zgrałam wszystkie zdjęcia z aparatu na komputer i wskoczyłam do łóżka. O dziwo, po pełnym dniu wrażeń, zasnęłam dosyć szybko. Kiedy odpływałam w objęcia Morfeusza, wydawało mi się, że słyszę wycie. Może to były przesłuchy. Pewnie dlatego, że tej nocy śniłam po raz pierwszy o moim wilku. Pięknym, ciemnym wilku z szarym "kołnierzem". Patrzył na mnie swoimi czarnymi oczami, a nawet polizał po twarzy. Śmiałam się do rozpuku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Śro 12:39, 28 Paź 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andziulaa
PostWysłany: Czw 6:39, 22 Paź 2009 
Volturi

Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 930
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Ruda Śląska/Zabrze <3


Trudno jest mi ocenić, bo widzę podobieństwo, a ze względu na to, że tak bardzo kocham sagę, to ten tekst wysiada przy niej.
Tak wiec no niestety, ale mi się nie podoba.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alicei
PostWysłany: Czw 15:23, 22 Paź 2009 
Zimna Istota

Dołączył: 05 Paź 2009
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 2/4
Skąd: Wrocław


Hej, to po co ja Ci betuję tekst tak właściwie, skoro umieszczasz nie-zbetowany? O.o
Opowiadanie mi się podoba, tylko, wiesz... Przecież już Ci wysłałam e-mail z poprawionym tekstem...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
esterwafel
PostWysłany: Czw 19:40, 22 Paź 2009 
Nomad

Dołączył: 20 Paź 2009
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4


Wysłałam na próbę, ale już poprawiłam.

A co do postu:
andziulaa: Oczywiście, że nie napiszę takiego tekstu jak sama Stephenie Meyer, ale staram się wyrazić moją wenę i wyobraźnię. Z resztą to początek.

Niedługo dodam drugi poprawiony, tylko wyślę go do mojej bety Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Czw 19:45, 22 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
esterwafel
PostWysłany: Śro 12:38, 28 Paź 2009 
Nomad

Dołączył: 20 Paź 2009
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4


Rozdział 2 - "Nowy"

Beta: Alicei

On był wszędzie. Przez te wszystkie dni, zanim zaczął się rok szkolny, myślałam o nim ciągle. Widziałam wyraźnie jego spojrzenie i utożsamiałam je z człowiekiem. Tak. Dla mnie ten wilk był o wiele bardziej ludzki niż niejeden człowiek. Nie miałam pojęcia
z czego to mogło wynikać. Takie było moje odczucie.

Codziennie wychodziłam na spacer do lasu, by go spotkać, ale wracałam do domu po kilku godzinach i byłam nieusatysfakcjonowana. Mój wybawca zniknął na dobre. Po jakimś czasie miałam wrażenie, że to jedynie moja wyobraźnia działała intensywniej tamtego dnia i nie spotkałam żadnego niedźwiedzia ani wilka. I pewnie tak było. Ale nadal dałabym chyba wszystko, żeby go zobaczyć chociaż raz. Nie miałam nawet jego zdjęcia. Naprawdę można by było pomyśleć, że się zakochałam i to na zabój. Tak samo pewnie postępowałabym z jakimś chłopakiem, który by mi się spodobał.

W końcu czas rozmyślań się skończył i musiałam iść do szkoły. W poniedziałek wsiadłam do mojego czarnego Mini Coopera i ruszyłam do Port Angeles. Lubiłam prowadzić ten samochód. Miałam go od roku. Rodzice podarowali mi go, kiedy zdałam prawo jazdy. Był idealny dla mnie. Co prawda niektórzy uczniowie dziwnie na mnie patrzyli, kiedy nim parkowałam na podjeździe szkolnym, ale ja się tym nigdy nie przejmowałam. Byli zazdrośni.

Jechałam szosą przez las i ciągle jeszcze miałam nadzieję, że ujrzę gdzieś tego wilka wśród drzew, ale łudziłam się niepotrzebnie. Wydawało mi się, że była to jednorazowa przygoda w moim nudnym życiu. Pewnych rzeczy czasami nie da się powtórzyć. A to co minęło, będzie w mojej pamięci. Zawsze coś.

Nie wiem ile miałam na liczniku, ale nie myślałam o tym. I oczywiście się doigrałam. Zatrzymała mnie policja. Byłam zła. Miałam szczęście, że dokumenty od samochodu zawsze trzymałam w skrytce. A portfel był w torebce. Jednak nie było to nic przyjemnego. Rzadko łapała mnie drogówka. Najwyraźniej tamtego dnia miałam problemy z koncentracją.

- Czy wie pani jak szybko jechała? - mundurowy podszedł do mojego samochodu
i zajrzał do środka przez odsuniętą szybę.

Nie znałam odpowiedzi na jego pytanie. Musiałam to przyznać od razu.

- Bardzo się śpieszę na zajęcia, panie władzo - zatrzepotałam rzęsami.

Dobrze, że je umalowałam, bo moje naturalne były też w kolorze rudym. Jak ja nie lubiłam tego koloru. Opatrzył już mi się. Codziennie rano na niego patrzę w lustrze.

- Rozumiem. Dokumenty proszę - podałam mu dowód rejestracyjny i prawo jazdy, ubezpieczenie i takie tam pierdoły.

Byłam zła na siebie. Zupełnie zapomniałam, że na tej trasie bardzo często stoi policja i łapie śpieszących się do szkoły kierowców. Ile już razy Kenny dostał tu mandat? Teraz widocznie była moja kolej.

- Proszę - podał mi świstek z mandatem i dokumenty. Wpakowałam je do schowka.

- Mogę panu od razu zapłacić. Powinnam mieć przy sobie dwadzieścia pięć dolarów - dobrze, że nie dostałam większej kary.

Może miałam jednak szczęście. Chwyciłam torebkę i zaczęłam szukać portfela. Gdzie go wsadziłam? Przeryłam wszystko i nie mogłam go znaleźć.

- Chyba jednak zrobię to później - zaczerwieniłam się.

Było mi wstyd. Pewnie myślał, że chciałam mu dać łapówkę. Ale co się stało
z portfelem? Zawsze był w torebce. Jakby się w powietrzu rozpuścił. Miałam kolejną rzecz do przeanalizowania.

- Szerokiej drogi - jaki miły policjant.

Uśmiechnęłam się, bo nie męczył mnie za długo. Żeby nie zapeszać resztę drogi przejechałam z odpowiednią prędkością. Jeszcze natknęłabym się na kolejny radar. Był byłoby już bardzo wredne.

Pojechałam prosto do szkoły. Nie chciałam mieć kolejnych problemów przed dotarciem. Na parkingu zajęłam pierwsze wolne miejsce. Pomyślałam, że ilość pojazdów gwałtownie wzrosła przez wakacje. Aż mnie to zdziwiło. No, ale w końcu młodsze roczniki dorastały.

Chwyciłam torebkę, zamknęłam samochód i ruszyłam w stronę wyjścia głównego. Po drodze przywitałam się z kilkoma osobami. Musiałam przyznać, że miło było widzieć te wszystkie przyjazne twarze. Weszłam do szkoły i udałam do swojej szafki. Otwarłam ją i wyjęłam książki do historii. Zamykając drzwiczki, o mały włos nie dostałam zawału. Stała za nimi Sara i krzyknęła, kiedy na nią spojrzałam. Ta to naprawdę umiała straszyć ludzi.

- Głupia jesteś? Chcesz, żebym umarła zanim się z tobą przywitam? - spojrzałam na nią gniewnie, ale tylko przez moment.

Jak dobrze było ją w końcu widzieć. Uścisnęłam ją mocno, a Sara rzuciła mi się na szyję. Byłam od niej wyższa o połowę głowy. Śmiała się i to bardzo głośno, aż inni się za nami oglądali. W sumie nie mieli się na, co gapić. Nie wywołałyśmy jakiejś nienaturalnej reakcji. Podejrzewałam, że na całym korytarzu takie sceny odbywały się przynajmniej co dziesięć metrów.

- Nie jestem głupia - jak zwykle zaczęła się tłumaczyć.

Już na sam dźwięk jej głosu chciało mi się śmiać. Była właścicielką naprawdę wysokiej i piskliwej tonacji. Nigdy nie słyszałam, żeby tak ktoś inny mówił. Była jedyna w swoim rodzaju. Z resztą tak jak ja. Pewnie dlatego byłyśmy przyjaciółkami

- Tak bardzo za tobą tęskniłam. Nawet nie wiesz jak się wynudziłam na farmie
u wujka. To był jakiś koszmar - Sara zaczęła nawijać o swoich wakacjach, a ja jej cierpliwie słuchałam.

Muszę się przyznać, że czasami wyłączałam się, kiedy ona zaczynała coś mówić. Potrafiła nawijać jak najęta. Zupełnie jakby gadanie było jej życiową pasją. Uśmiechałam się grzecznie, żeby jej nie urazić. Ale ze mnie przyjaciółka? Tragiczna.
A wszystko przez tego wilka. Sara opisywała właśnie jakiegoś super chłopaka
z miasteczka, a ja próbowałam sobie przypomnieć całą postać tego zwierzęcia. Nie rozumiałam, dlaczego ciągle o nim rozmyślałam. Śnił mi się codziennie od tamtego dnia, gdy spotkałam go pierwszy raz.

- Wyobraź sobie, że ten cały Jeff chciał się ze mną umówić - ponownie włączyłam swój słuch i starałam się domyślić, o czym dokładnie opowiadała Sara.

Nie było to wcale takie trudne. Nadal o chłopaku.

- Odmówiłam. To wieśniak. Gdybyś go widziała. Nie był zły. No, bo miał ekstra ciało, taka muskulatura jak u modela. Ale jak otworzył usta, to myślałam, że się przewrócę. Mówił takim slangiem, że wstyd było się z nim gdziekolwiek pokazać.

- Przykre to - ja też się w końcu odezwałam.

Miała to być rozmowa, a nie monolog mojej przyjaciółki.

- Ale co ja ci mówię o swoich wakacjach, lepiej powiedz mi jak było we Włoszech - no tak.

Teraz ja miałam jej opowiadać o swoich podbojach.

- Nie mów mi, że nikogo nie poznałaś - uniosła jedną brew do góry i spojrzała na mnie pytająco.

Sara twierdziła, że zrobiła się ze mnie zakonnica, odkąd rzucił mnie Charlie, ale co ja miałam zrobić, że jakoś nikt nie przypadł mi specjalnie do gustu.

- Było kilku - chciała sensacji, to miała.

Opowiedziałam jej o kilku Włochach, którzy mnie podrywali. Jak z nimi tańczyłam na zabawach i stawiali mi drinki. Robiłam na nich wrażenie, bo byłam ruda
i miałam niebieskie oczy. To oczywiste, że u nich było mało dziewczyn o tym typie urody. Gdziekolwiek poszłam po prostu rzucałam się w oczy. Byłam kontrastem. Chociaż kontrast, to nie przepadałam za zbytnim wyróżnianiem się. Powinnam się do tego już przyzwyczaić, ale jakoś nie mogłam.

- Zazdroszczę ci - Sara położyła ręce na ramionach i uśmiechnęła się.

Jak ona mogła mi zazdrościć? Była naprawdę ładną dziewczyną. Taka delikatna twarz, brązowe oczy i proste czarne włosy. Tom był szczęściarzem będąc z nią. Przypomniałam sobie wtedy o jego istnieniu. Gdzie on się podziewał?

- Ci wszyscy Włosi. Ale na mnie nie zwróciliby najmniejszej uwagi - ruszyła dalej korytarzem. A ja za nią.

Rozwodziła się na temat mojej urody. Wymieniała same plusy, których ja jakoś nie dostrzegałam. Patrzyłam na nią nie dowierzając, że to mówi, a takie wykłady powtarzały się, co jakiś czas. Nie mogłam dokładnie określić ich częstotliwości.
A szkoda. Mogłabym przygotować sobie kontrargumenty.

- Skończ już - trąciłam ją w bark.

Sara lekko się skrzywiła, niby urażona, a potem mi oddała. Ach te nasze pieszczotliwe gesty.

- Lepiej się przyznaj, gdzie jest Tom - zachowywała się, jakby nie miała wcale chłopaka, który za nią szalał.

Wiedziałam dobrze, że go kocha. I to liczyło się najbardziej. Kiedyś mi przeszkadzało, że byli ze sobą. Było to krótko po moim rozstaniu. Chodziłam jak struta, ale zawsze cieszyłam się, że Sara związała się z Thomasem. Pasowali do siebie, jak dwie połówki jabłka. Nie mogłabym tego samego powiedzieć o moim poprzednim związku.
I dobrze. Nie brakowało mi tego lalusia. Nie wiedziałam, co w nim wiedziałam. Musiałam być zupełnie ślepa. Po co miałam do tego wracać?

- Przyjdzie potem - wzruszyła ramionami - Poszedł zmienić plan, bo chce mieć wszystkie zajęcia ze mną - uśmiechnęła się szeroko.

- Co? Mam siedzieć sama na naszych wspólnych lekcjach? - jakoś nie uśmiechało mi się mieć innego sąsiada, kiedy mogłam dzielić ławkę z
Sarą.

Zawsze siedziałyśmy razem. Dobra, zachowywałam się się jak rozkapryszona smarkula. Ale nie wiedziałam jej w końcu przez całe dwa miesiące. Jakoś musiałam nadrobić tę rozłąkę.

- Wątpię, że uda mu się zmienić wszystkie dni - była tego pewna.

Miała rację, jak zwykle. Sekretarki nie chętnie mieszały w planach. Zbyt dużo pracy to wymagało, chociaż pewnie część pozmieniały.

- Masz szczęście - znowu ją trąciłam ramieniem, kiedy siedziałyśmy już w sali historycznej.

Jak ja lubiłam się z nią drażnić. Tak słodko się złościła. Miała wtedy takie zmrużone oczy, jakby ciskała piorunami, a usta robiły jej się całkiem malutkie.

- Ej, a możesz mi pożyczyć piątaka - zapytała szczerząc do mnie zęby - Nie dostałam jeszcze wypłaty kieszonkowego, a nie mam nic na śniadanie - wiedziałam, że tak będzie.

Czasem wyłudzała ode mnie pieniądze, ale mi to nie przeszkadzało. Lubiłam jej stawiać. Jednak tego dnia sama miałam problem ze śniadaniem.

- Nie wzięłam portfela - skrzywiłam usta.

Miałam dzisiaj głodować. Dlaczego tak się stało? Może leżał na biurku, ale jakoś nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie mógłby być. Zawsze był w tej torebce. Zmarszczyłam brwi, bo zaczęłam wszystko dokładnie analizować.

- Nie masz portfela? - zadziwiła się unosząc zabawnie brwi do góry.

Poprawiła książki na ławce i oparła łokcie o blat.

- Nie kłamię - musiałam się bronić.

Miałam wrażenie, że mi nie wierzy. Czasem oszukiwałam, że nie mam kasy, ale nie sądzę, żeby Sara kiedykolwiek to zauważyła.

- Możesz przeszukać moją torebkę - położyłam ją na kolanach i otwarłam ją tak szeroko, że mogła nawet do niej wsadzić głowę gdyby chciała.

- Sam - cmoknęła ustami i przewróciła oczami - Przecież ci wierzę. Zdziwiło mnie to, bo zawsze masz ze sobą portfel. Co się stało, że go nie wzięłaś? - odwróciła się w moją stronę, kładąc jeden łokieć na oparciu krzesła, a drugi na ławce.

- Nie wiem - i nagle mnie olśniło.

Ostatnim razem miałam go w lesie. Przecież przed wyjściem wsadziłam go do kieszeni spodni. Musiał mi wypaść, kiedy uciekałam przed tym niedźwiedziem. Co za pech. Widziałam w głowie perspektywę szukania go po lesie. Ale przecież musiałam go znaleźć

- Już wiem, to wszystko przez... - nie dokończyłam.

- Jasny gwint - przerwała mi w połowie zdania.

Zmrużyłam oczy i spojrzałam na nią. Jej spojrzenie było zamglone. Twarz miała zwróconą w stronę drzwi do klasy. Usta trochę jej się otworzyły. Musiała zobaczyć coś bardzo ciekawego i szokującego. Odwróciłam się więc za siebie.

Też byłam w szoku. W drzwiach stał chłopak. Ale jaki? Miał około dwóch metrów wzrostu, więc ledwo mieścił się w drzwiach. Miał na sobie dopasowane ciemne jeansy i granatową koszulę, która idealnie opinała jego muskulaturę. Jedno
z umięśnionych ramion trzymało książki i zeszyt. Zupełnie jakby był po raz pierwszy
w szkole. Zauważyłam, że jego skóra miała przyjemny odcień miedzi. Miał w sobie coś
z Indianina. Wyglądał na lekko zagubionego, ale nie aż tak, by nagle popatrzeć w moim kierunku. Mogłam dokładniej przyjrzeć się jego twarzy.

Gładka, pewnie dokładnie ogolona. W policzkach miał dołeczki, jakby często się uśmiechał. Gęste brwi dodawały mu powagi, przez co nie wyglądał na osiemnastolatka, tylko na studenta. Przynajmniej. Czarne włosy przystrzyżone na jeża błyszczały, ale nie żelem. Miały naturalny blask, którego nie umiałam wytłumaczyć. Ale ze wszystkiego największe wrażenie zrobiły na mnie jego ciemne oczy. Były tak ciemno brązowe, że miało się wrażenie, iż są czarne. Przeszył mnie tym spojrzeniem.

- On patrzy w naszym kierunku - Sara, która milczała dość długo, chyba pierwszy raz w życiu, dotknęła dłonią mojego ramienia.

Miałam wrażenie, że zaraz zacznie kwiczeć ze szczęścia. Ten przystojny chłopak, inaczej się go nie dało określić, speszył się lekko i zrobił krok do przodu. Stanął obok biurka i odwrócił się do nas plecami.

- Wiedziałaś? - wyszeptała ściskając moją rękę.

- Ej, to boli - odsunęłam jej dłoń, kiedy zaczęła wbijać mi paznokcie - Już się uspokój - na mnie też zrobił wrażenie.

Nie przeżywałam tego aż tak bardzo. Już miałam kiedyś do czynienia
z modelem, a ten "nowy" zapewne nim był. Otworzyłam zeszyt i podpisałam go na pierwszej stronie. Musiałam zająć się czymś innym, by nie robić z siebie idiotki.

- Ale ma ciało - nadal się na niego gapiła.

Gdyby Thomas to wiedział, od razu pewnie zmieniłby również jej plan zajęć. Zawsze leciała na mięśniaków. Ja jakoś wolałam zwykłych chłopców, ale ten wyjątkowo mi się podobał. I kogoś mi przypominał, jednak nie wiedziałam jeszcze kogo.

- A te włosy. Skąd on się wziął? Z nieba? - miałam ochotę uderzyć ją książką w głowę, żeby trochę oprzytomniała.

Zaczęła patrzeć się na jego tyłek, nie zdążyłam jej jednak zaatakować, bo do sali wszedł Green, nauczyciel od historii i zajął się nowym uczniem.

- Zachowuj się - wysyczałam przez zęby.

Spojrzała na mnie zaciekawiona. Wiedziałam o czym myśli. Tak, stałam się prawie zakonnicą. Pojawił się ciekawy obiekt, ale to nie znaczy, że od razu mam się na niego rzucać. To chore.

Nudziło mi się, bo nauczyciel był zajęty, a ja nie miałam, co robić. Sara zajęła się obserwowaniem ciekawego obiektu, więc nie zwracała na mnie zupełnie uwagi. Czekałam tylko, aż zjawi się Thomas z nowym planem lekcji, który jak na zawołanie wszedł do klasy i usiadł ławkę za nami nie spuszczając swojej dziewczyny z oczu. Domyślił się od razu, co jest grane. Może miałam jednak jakieś zdolności telepatyczne. Przywołałam go myślami. Chciało się śmiać z samej siebie.

- Kotku - nachylił się w naszą stronę i szepnął Sarze do ucha.

Ta zachichotała i przesiadła się do niego. Wiedziałam, że tak będzie. Wzruszyła ramionami, kiedy na nią spojrzałam. Wystawiła mnie. Czekała mnie perspektywa samotności na historii. Byłam gotowa jej nie przebaczyć takiego zachowania.

Położyłam się na ławce i przymknęłam oczy. W mojej głowie pojawił się mój wilk. Tak działo się ciągle. Jak na zawołanie. Mój umysł skupiał się właśnie na nim. Ten obraz był tak realny, że między palcami nagle poczułam dotyk jego gęstego futra,
a potem ten sam leśny zapach. To bystre spojrzenie zaczęło mi się z czymś kojarzyć. Był tak blisko. Mogłam go nawet do siebie przytulić.

Przestałam myśleć, bo usłyszałam dźwięk odsuwanego krzesła, ktoś siadał obok mnie. Otworzyłam oczy i spojrzałam w kierunku sąsiada. Zrobiło mi się gorąco, bo na miejscu mojej przyjaciółki siedział nowy kolega. Oparł łokcie o oblat stołu i patrzył uważnie w kierunku tablicy.

Przyjrzałam się jego profilowi. Był taki dostojny. Zgrabny nos i pełne usta. Wyraźnie zaznaczone kości policzkowe. Czarne jak smoła włosy.

Po chwili spojrzał w moim kierunku i przeszył mnie spojrzeniem. Ciemnobrązowymi oczami pełnymi żaru. Nie mogłam więc powiedzieć, że mnie zmroził, bo było dokładnie odwrotnie. Jakieś nieznajome ciepło ogrzewało moją skórę z każdej strony.

- Jonathan jestem - powiedział aksamitnym głosem.

Był pewny siebie. Wiedział jakie wrażenie na mnie zrobił. A ja nie miałam pojęcia, jak się zachować. Patrzył na mnie poważny i czekał na moją reakcję, a ja gapiłam się na niego, jak na jakiś obiekt latający. Byłam zła na siebie, za takie zachowanie. Mogłam jedynie podejrzewać, że był po prostu przyzwyczajony do tego typu reakcji.

- Sam - uśmiechnęłam się lekko.

Był przystojny i to nieziemsko. Kątem oka widziałam jak Sara patrzy na mnie
z szeroko otwartymi oczami. Ręce jej się trzęsły. Thomas objął ją ramieniem i ucałował w policzek. Widział, co się z nią działo. A kto widział, co było ze mną? Wilk miał rywala. W ciągu tygodnia zadurzyłam się więc dwukrotnie.

Ale wymiana imion to było wszystko, co wypowiedzieliśmy do siebie przez całą lekcję. Co trzydzieści sekund walczyłam z pokusą, by na niego nie spojrzeć. Czasem przegrywałam i moja głowa, czy też wzrok automatycznie skręcały w jego stronę. Nie mogłam się powstrzymać. Jakie to było głupie. Przecież dobrze wiedziałam, jak to jest być z kimś przystojnym. O czym ja marzyłam? Że on na mnie zwróci uwagę? Ale tak właśnie było. Albo mi się wydawało, albo to na mnie pierwszą spojrzał wchodząc do sali. Tak jakby mnie szukał. To było zadziwiające. Kolejna oznaka telepatii? To nie było jednak możliwe. Nie miałam pojęcia o jego istnieniu, za nim wszedł do sali. Nie mogłam go więc przywołać myślami, nawet gdybym bardzo chciała.

Lekcja historii się skończyła, a ja wstałam z krzesła. Poprawiłam sobie marynarkę i chwyciłam książki jednocześnie przysuwając krzesło do ławki. Miał być niedługo lunch. Chciałam iść do stołówki, żeby dotrzymać towarzystwa Sarze
i Thomasowi. Byłam świadoma, że jej coś postawi do jedzenia, a ja będę musiała obejść się smakiem.

Jednak na te katusze musiałam poczekać jeszcze jedną lekcję, geografię. Wyszłam więc z sali i ruszyłam korytarzem do swojej szafki, by zmienić książki. Nawet nie spojrzałam na Jonathana. Nie mogłam zawracać sobie nim głowy. Nie o to chodziło. Trochę było mi go żal, bo dobrze wiedziałam jak to jest być nowym w szkole, zawłaszcza gdy nie zna się nikogo. Wierzyłam, że sobie poradzi. Mógł iść do drużyny zapaśniczej i zostać przyjęty z otwartymi ramionami. Nowy zawodnik mógłby im się przydać, zwłaszcza po zeszłorocznych porażkach.

Omawialiśmy mapę Kanady, kiedy w klasie znowu zjawił się nowy uczeń. Miał wszystkie zajęcia ze mną? Zdziwił mnie ten zbieg okoliczności. Pani Simpson bardzo się ucieszyła na jego widok i kazała mu zając miejsce w ławce za mną. Nie musiałam, więc na niego patrzeć. I dobrze. On zresztą, też nie zwracał na mnie uwagi. Niby na mnie zerknął, kiedy przechodziłam obok, ale potem zrobił zamyśloną minę i przeszedł obojętnie.

A inne dziewczyny jak na niego reagowały. Aż było mi wstyd. Zaczęły coś szeptać i chichotać w ławkach. Patrzyły w jego stronę. Nauczycielka kilka razy się zdenerwowała, że przeszkadzają jej w prowadzeniu lekcji. Nie dziwiłam się jej. Mi też to przeszkadzało.

- Sam - lekcja się skończyła, a ja drugi raz tego dnia usłyszałam ten aksamitny głos.

Odwróciłam się w jego kierunku. Za mną stał Jonathan. Patrzył przenikliwie
w moje oczy i lekko się uśmiechał. Był naprawdę wysoki. Ja, przy moim metr siedemdziesiąt osiem, byłam dla niego niska, a co dopiero inni. Musiałam więc podnieść wyżej głowę, żeby popatrzeć mu w twarz.

- Mogłabyś mi pokazać, gdzie jest stołówka? - zapytał grzecznie.

Nie spodziewałam się tego.

- Jasne, sama tam idę - odparłam wesoło, uśmiechając się.

Mogłam pobawić się przez chwilę w wolontariusza i zrobić dobry uczynek.

- Muszę jeszcze tylko książki odnieść.

- Ja również - przepuścił mnie w drzwiach, kiedy opuszczaliśmy salę.

Moje koleżanki patrzyły na mnie z zazdrością. Niech sobie nie myślą, że tylko one się komuś podobają. Zołzy.

- Przeprowadziłeś się do Port Angeles - musiałam jakoś zacząć rozmowę.

On chyba trochę się krępował. Miałam wrażenie, że nie umie mówić. Spojrzał na mnie zdezorientowany, jakby chciał coś wymyślić.

- Będę opiekował się dziadkami w rezerwacie - odparł jakby był tym skrępowany.

Spuścił wzrok i patrzył na swoje stopy. Miał gigantyczny rozmiar adidasów.

- Fajnie - chciałam go pocieszyć.

Dla wielu młodych ludzi, zajmowanie się starszymi ludźmi nie było zbyt ciekawe. Ale Jonathan najwyraźniej był zażenowany czymś innym.

- A gdzie przedtem się uczyłeś? - dalej ciągnęłam tę bezsensowną rozmowę.

Po prostu starałam się być miła i nie wiedziałam czy dobrze mi to wychodziło.

- W Kanadzie, w Abbotsford - wydukał.

Wydawał mi się być typem małomównego przystojniaka. Ale jak taki chłopak miał być zamknięty w sobie. Ludzie lgnęli do niego jak muchy, a jako model musiał być kontaktowy.

- Przebywałem przez pewien czas u ciotki, bo moi rodzice też mieszkają tutaj
w rezerwacie - zdziwiłam się.

Po co uczył się za granicą, skoro jego rodzina, przez cały czas była na miejscu? Może był w jakiejś wyspecjalizowanej szkole dla modeli?

- Ach, rozumiem - doszliśmy akurat do stołówki.

Szkoda mi było go zostawiać, ale nie chciałam go ciągnąć za język, skoro nie kwapił się do tego.

- Teraz już chyba trafisz - zażartowałam patrząc na niego z uśmiechem.

- Teraz już na pewno. Jesteś świetnym przewodnikiem - jego usta ułożyły się w wielki banan.

Wyglądał tak uroczo. Mogłabym patrzeć na niego godzinami. Zadziwiające.

- Nie idziesz po nic do jedzenia? - skinął głową na stoisko, a mi jak na zawołanie zaburczało w brzuchu.

Położyłam sobie na nim jedną z dłoni, żeby stłumić dźwięk. Pewnie nawet się zaczerwieniłam. Ale wstyd.

- Nie - przyznać się, czy nie - Zgubiłam portfel, jak byłam ostatnio w lesie - to mogę chyba powiedzieć - Ale i tak nie jestem głodna - skłamałam.

Nie chciałam się narzucać. Jeszcze byłby gotów mi coś postawić. Byłam przecież takim świetnym przewodnikiem, że może chciałby mi się odwdzięczyć. Przez myśl przebiegła mi chęć zatrudnienia na pełen etat w rezerwacie u Jonathana? Uśmiechnęłam się na ten pomysł.

- Do zobaczenia. Udanych łowów - pokiwałam mu jedną ręką, a drugą wsadziłam do kieszeni.

Czułam jak serce mi wali. Ale dlaczego? Aż takie wrażenie zrobił na mnie ten chłopak? Jeśli tak mogłam go nazwać. Był zjawiskiem. Nie był doskonały. I pewnie nie na każdą dziewczynę działał tak jak na mnie i Sarę. Ale mojej przyjaciółce najwyraźniej przeszło, bo kiedy dochodziłam do naszego stałego stolika, całowała się namiętnie
z Thomasem. Mogliby sobie odpuścić podczas lunchu. Nie wszyscy lubili na takie rzeczy patrzeć.

- I co? Jaki on jest? - zapytała Sara cała podekscytowana moim widokiem.

Widziała na pewno jak rozmawialiśmy i domagała się jakiś pikantnych szczegółów, których oczywiście nie było.

- No mów, Sam.

- Co mam ci niby powiedzieć? - zajęłam swoje miejsce i oparłam łokcie o blat stolika.

Thomas zabrał się za pizzę. O ludzie. Jeszcze bardziej mój żołądek domagał się jedzenia, a ja mogła się jedynie napawać jego zapachem i widokiem. Szkoda, że to nie wystarczyło, by zaspokoić mój głód.

- Jest nieśmiały, jak każdy na samym początku w nowej szkole.

- Ale ty mu przypadłaś do gustu - widziałam w jej oczach taki dziwny blask.

Do tego wyciągnęła wskazujący palec i kierując go w moją stronę, zaczęła nim wymachiwać. Coś kombinowała. Nie podobało mi się to. Chciało mi się z niej śmiać. Miała nadzieję, że w końcu będziemy mogły chodzić na podwójne randki z naszymi chłopakami. Ja jednak uważałam, że na razie nie jest mi potrzebna druga połowa.

- Znał mnie z imienia i dlatego mnie poprosił o pomoc. To wszystko - westchnęłam.

Musiałam sobie jakoś wytłumaczyć jego zachowanie.

- Nie doszukuj się czegoś, co nie istnieje - Thomas przyglądał się nam uważnie pijąc colę przez słomkę.

Czy on musiał mnie dzisiaj tak denerwować? Nie robił tego specjalnie, ale tak było. Miałam zamiar zjeść coś ogromnego po powrocie do domu. Czułam jak mnie skręca na samą myśl o jedzeniu, a jeszcze czekały mnie trzy lekcje. Chyba oszaleje.

- Podoba ci się - Sara najwyraźniej miała zamiar mnie dręczyć.

Byłam świadoma tego, że chciała dobrze, ale co z tego? Denerwowała mnie tylko swoim zachowaniem.

- Usiadł sam, na końcu sali - zakomunikowała mi po chwili.

Odwróciłam się i spojrzałam we wskazanym kierunku. W tamtym miejscu siadali tylko samotni. I Jonathan właśnie taki był. Samotny, wyobcowany, nowy. Musiał się przyzwyczaić. Miałam nadzieję, że na pewno znajdzie znajomych.

Przyglądałam się przez moment jak je i w pewnym momencie nasze oczy się spotkały. Zamiast odwrócić wzrok, oboje z odwagą dalej na siebie patrzeliśmy. Kolejny zbieg okoliczności? Jego oczy przeniknęły moje wnętrze. Czułam jakby chciał znać moje myśli. Zrobiło mi się strasznie gorąco. Było mi głupio, że tak na niego się gapię, ale on również to robił i to zupełnie bez skrępowania. Byłam najprawdopodobniej jedyną osobą w tej szkole, którą znał z imienia. Wcale mi to nie przeszkadzało. Odwróciłam wzrok jedynie dlatego, że Sara wariowała i robiła mi wstyd.

- Przyciąganie - uśmiechała się tak szeroko, że widziałam całą jej jamę gębową łącznie z początkiem przełyku.

Uniosłam obie brwi. Chciało mi się z niej śmiać. Co tu było do przeżywania? Nie pierwszy raz gapiłam się na faceta, a on na mnie. To nic nadzwyczajnego. Nie robiło to na mnie żadnego wrażenia. W każdym razie ta czynność. Co do Jonathana musiałam się jeszcze zastanowić. Miał w sobie coś takiego, co mnie, jak to Sara określiła, przyciągało. Jakiś niezbadany magnes.

- Nie wiem - mruknęłam pod nosem i wstałam.

Nie chciało mi się siedzieć w stołówce, skoro i tak nic nie jadłam. Poza tym te rozkoszne zapachy były takie frustrujące dla mojego żołądka, że wolałam jak najszybciej ulotnić się stamtąd.

Reszta lekcji wyglądała tak samo. I jak każdego pierwszego dnia w szkole, nic ciekawego. Lekcje organizacyjne i omówienie planu rocznego. Dziwiło mnie jedynie to, że Jonathan miał ze mną wszystkie zajęcia. Zupełnie jakby skopiowano mój plan
i podarowano mu w prezencie.

Postanowiłam się tym nie przejmować. Siedziałam oparta o ławkę i myślałam
o swoim życiu. Chciałam w nim coś zmienić, ale nie miałam pojęcia co. Przecież nie było wcale złe. Miałam kochaną rodzinę, chociaż nie czułam się z nimi aż tak bardzo związana. Oni żyli jakby osobno. Nie wiedziałam też, dlaczego jestem inna. Co było ze mną nie tak? Nie fascynował mnie ani przepych, ani popularność, ani moda. A ich tak. Wszystko wydawało mi się jakąś bajką, z której nie ma ucieczki. Tylko, że ja z tej bajki chciałam się wydostać. Świat bez klamek. Marzyłam, żeby ktoś w końcu podał mi jakiś klucz, ale chyba musiałam zrobić to sama. Może musiałam znaleźć most między tymi dwoma spojrzeniami na świat?

Kiedyś się od nich wyprowadzę. I to w sumie już niedługo, bo w przyszłym roku, gdy wyjadę na studia. Będę mogła wtedy wszystko zmienić. Nie, że nie będę z nimi utrzymywała kontaktów, ale przynajmniej przestanę się przejmować interesami rodzinnymi i zajmę się całkowicie sobą. Swoimi zainteresowaniami, marzeniami
i talentami. Założę własną firmę i uniezależnię się finansowo. Tak byłoby najlepiej.


Lekcje się skończyły, a ja pojechałam do mojego domu. Nie miałam zbyt wiele zadane, więc mogłam bez przeszkód zająć się moim portfolio. Chciałam je dopracować. Nie długo musiałam zacząć rozsyłać dokumenty na uczelnie, ale zanim to miałam zrobić, wszystko trzeba było dopiąć na ostatni guzik.

Natrafiłam na zdjęcie miśka, tego który mnie zaatakował kilka dni temu. Chciało mi się śmiać z tej całej sytuacji. Byłam idiotką robiąc to zdjęcie. Podejrzewam, że gdybym nie błysnęła mu lampą błyskową w oczy, zostawiłby mnie i po prostu poszedł. Ja jednak sama się prosiłam o ten atak z jego strony. Zabawiałam się z drapieżnikami, jakby byli domowymi zwierzakami. Niedźwiedź był niebezpieczny. Ale za to mój wilk nie. Mogłam być tego całkowicie pewna.

Kiedy tak o nim myślałam, znowu przed oczami pojawił się jego obraz. To piękne spojrzenie i zgrabna postura zwierzaka. Gęste futro o aksamitnej strukturze. Uśmiech. Gdybym potrafiła, mogłabym go utrwalić na rysunku, jednak byłam pewna, że mój szkic nie byłby ani trochę podobny do rzeczywistego wyglądu. Nie umiałam rysować. Może dlatego robiłam zdjęcia. Tylko tak potrafiłam utrwalić rzeczywistość,
a potem dzięki nim wracać do pięknych wspomnień.

Z letargu rozmyślań, wyrwało mnie wycie. Dobiegało z lasu, ale było tak głośne, jakby stał tuż pod moim domem. Chwyciłam bluzę i zbiegłam po schodach, tak bardzo chciałam go zobaczyć. Nie miałam jednak pewności, że to on, musiałam to jednak sprawdzić.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andziulaa
PostWysłany: Sob 10:41, 31 Paź 2009 
Volturi

Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 930
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Ruda Śląska/Zabrze <3


Chyba, muszę jeszcze trochę poczekać z opinią, jak dodasz kolejną część, może uda mi się powiedzieć co tak naprawdę sądzę.
Póki co, mam mieszane uczucia.
Nie wątpię tu w Twój talent, do pisania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)

Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Strona 1 z 1
Forum www.teamtwilight.fora.pl Strona Główna  ~  FF, czyli radosna twórczość własna

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu


 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach